środa, 14 maja 2014

Jenipapo

Hej, hej
Chciałam Wam tylko donieść, że wczoraj byłam w L'occitane kupić książkę na temat Prowansji a wyszłam z książką kremem do rąk oraz kremem do twarzy z filtrem.
Tak na szybko.
1. Książka- kupiłam jako motywator, mam nadzieję, że nie pokona mnie językowo (jest po Niemiecku).


2. Krem urzekł mnie zapachem, nic nie wiedziałam o obecność złotych drobinek, których jest niewiele, ale bardzo ładnie i skutecznie rozświetlają dłonie. Ponadto zapach powoduje u mnie ciągłą potrzebę wąchania dłoni po aplikacji...


3. Krem z filtrem z nowej serii brazylijskiej. Uważam, że mam cerę na tyle delikatną i problematyczną, że nie wolno mi nie używać kremów z filtrem a ten przepięknie pachnie, rozświetla skórę, wygładza ją  a do tego świetnie nawilża. Napiszę o nim coś więcej jak tylko trochę poużywam, choć dziś spadł śnieg z gradem, więc nie wiem kiedy tak naprawdę będzie mi potrzebny...



4. Do każdych zakupów powyżej pewnej kwoty gratis możemy dostać naszyjnik, który na lato, nie powiem, podoba mi się bardzo.

Oczywiście o całej serii brazylijskiej możecie się dowiedzieć więcej za strony l'occitane, póki co nie widziałam jej w Polsce.

poniedziałek, 12 maja 2014

Antybakteryjne żele do rąk. Porównanie.

Hej,
dziś postanowiłam zacząć od pokazania Wam jak wyglądają moje notatki zanim do Was trafią :-) 
Tak, ostsnio mam niesamowitą fazę na pisanie odręcznie :) 


Zanim pojawi się seria jagodowa z TBS (do której zrecenzowania od długiego czasu nie mogę się zebrać) kilka słów o bezwodnej higienie dłoni. 
Nienawidzę uczucia brudnych czy jakkolwiek lepkich rąk, dlatego zawsze pod ręką w torebce musi znaleźć się jakiś żel antybakteryjny. Po szybkim szukaniu znalazłam w torebkach trzy. Jeden niedrogi i świetny, jeden drogi i świetny, jeden drogi i do niczego. 


Zacznijmy od tego, do którego nigdy nie wrócę i będę omijać szerokim łukiem. Mowa o wyrobie Bath&BodyWorks (10PLN za 29ml, czyli około 17PLN za 50ml).Żel teoretycznie ma pachnieć świeżymi jabłkami…. 
Na kupienie go skusiłam się po kilku pochwalnych recenzjach w damskich pisemkach. Miał mieć piękny zapach, miał delikatnie pielęgnować, nie wysuszać itd… No dobra tyle MIAŁ robić. Kupiłam do tuż przed wyjazdem do Szwajcarii na rok (czyli pod sam koniec lipca), spraw do załatwienia milion, ostatnie zakupy w Galerii Mokotów i zapaliło się światełko- “nie masz żelu, a przed Tobą kilkanaście godzin w samochodzie i noce na campingach”. Zatem wbiegłam, porwałam z półki i poleciałam dalej. Żel ma kolor lekkiego różu z zatopionymi niebieskimi kuleczkami, które maiły delikatnie ścierać naskórek… Opakowanie żelu to buteleczka w kształcie trapezu na zapięci typu klik. Z plusów, które widzę… Opakowanie pozwala śledzić poziom zużycia produktu… No dobra, z plusów to byłoby na tyle. Minus jest taki, że żelu prawie nie ubywa, bo
  • żel pachnie mechanicznym jabłkiem, słodkawo, lekko alkoholowo. Mnie zupełnie się niepodoba i drażni mnie, że ten zapaszek zostaje na dłoniach wraz z uczuciem przesuszonej, swędzącej skóry.
  • nie zauważyłam efektu oczyszczenia,
  • opakowanie to twardy plastik z którego wylewa się bardzo rzadki kosmetyk spływając potem z dłoni. Ciężko wydobyć kosmetyku tyle ile chce. Twardy plastik ciężko się naciska a jak już nacisnę to wyleje się za dużo.  
W skali do 10 oceniam na naciągane 0,5 (za przezroczyste opakowanie) 

                         
Kolejny żel to Carex. On będzie chyba najczęstszym gościem moich torebek i kosmetyczek. Przezroczysty żel w buteleczce z plastiku zakończonej pompką. Z dozownika wydobywa się nieco zbyt dużo (jak na moje dość drobne dłonie) żelu. Dzięki temu, że opakowanie jest przezroczyste mogę mniej więcej określić kiedy preparat się skończy. Żel oczyszcza nieźle, konsystencję ma dość gęstą, ale mimo to zdarza mu się zjechać z dłoni. Mały minus za zapach (dość mocno spirytusowy w pierwszej chwili, potem delikatnie kremowy). Ten żel jest najtańszy z testowanych (za 50ml zapłacimy około 4-6PLN). 
Moja ocena 9/10 (biorąc pod uwagę stosunek jakość-cena)



Ostatni znaleziony i testowany przeze mnie żel to lawendowy kosmetyk od L’occitane. Oczywiście kupiłam go przy okazji, sam jakoś wszedł w ręce podczas rozmowy z przemiłą ekspedientką. Biorąc go, przyznaję, nie przeczytałam etykietki i myślałam, że biorę krem (tańszy niż wszystkie inne w sklepie). Mino, że zapach lawendy nie należy do moich uluboionych to w kosmetykach L’occitane mi nie przeszkadza (ani w żelu ani e płynie do kąpieli). Jest dość delikatny i taki świeży, bez żadnej nuty spirytusu. Opakowanie jest klasyczne, identyczne jak kremów, tylko nieco szersze, z zamknięciem typu klik. Mały minus za brak możliwość sprawdzenia ile żelu jeszcze zostało. Konsystencja jest gęsta, przez co łatwo wydobyć dokładnie tyle ile chce, a żal sam nie spływa z dłoni. Wydawało mi się, że żel jest lekko fioletowy, ale jak patrzę jest przezroczysty :). 
Dłonie po aplikacji są nawet nie tyle co nieprzesuszone a lekko nawilżone (nie muszę stosować kremu od razu). Gdyby nie cena żel zostałby ze mną na stałe (28PLN/50ml). Pół punkcika odejmuję za brak możliwości zobaczenia ile zostało, za cenę nie odejmę bo to co dla mnie jest wysoką ceną dla Szwajcarek jest normalne, więc oceniam na 9,5/10.


sobota, 10 maja 2014

Dopieść siebie.

Dziś większe zakupy w moim ukochanym L'occitane. Niedługo mam urodziny, teraz (wczoraj) zaliczyłam kurs językowy (B1) wiec postanowiłam zaszaleć. Padło na to co sprawdza sie u mnie doskonale czyli migdałowy zestaw pielęgnacyjny do ciała a w nim...


Jak zawsze firma zadbała o przepiękną oprawę, więc otwieranie pudełka jest naprawdę cudownie przyjemną przygodą która przenosi nas do krainy niesamowitych zapachów. Nie wiem jak dla Was, ale dla mnie opakowanie jest dość istotne. To samo muszę powiedzieć o obsłudze. Ostatnio bardzo ważne jak dla mnie to jak zostanę potraktowana w sklepie.

Jak sie okazało do zakupów powyżej pewnej sumy gratis mogę dostać zestaw "mini geshenkenbox nerolo&orchideea". Jako ze do tej sumy niewiele mi brakowało postanowiłam czymś drobnym dopełnić przyjemności- padło na kosmetyczkę ( w promocji przy zakupach które już zrobiłam) z bestsellerami firmy. Kosmetyczka jak zawsze ujmująco urocza i śliczna.





Ponadto do zakupów dostałam torbę ekologiczna, która mimo, że żółta całkiem mi sie podoba (szczególnie strona z mapą gdzie oznaczone jest które rośliny zbierane są w danej cześć Prowansji, która na pewno bardzo mi się przyda (książek na uczelnię zawsze jest zbyt dużo by bezpiecznie nosić je w torebce.... :) )


Uwielbiam kosmetyki tej firmy... Szkoda tylko, że ceny są raczej zaporowe... 

Niedługo recenzje i dłuższy opis mojej ulubionej Migdałowej serii...
Niedługo kończy mi się stypendium w Szwajcarii i obawiam się, że wraz z nim skończy się taka częstotliwość zakupów w L'occitane, a szkoda, bo kosmetyki mnie nie uczulają a przy tak wrażliwej skórze to prawdziwa rzadkość... 

sobota, 3 maja 2014

L'occitane. Krem do rąk. 20% shea.

Dziś coś z poza serii moich kosmetycznych hitów kwietnia (choć może tak niezupełnie z poza)
Przedstawiam Wam krem do rąk L’occitane z 20% masła shea. 
Z okazji przyłączenia się do super klubu piękność (Prowansalski klub piękna ?) przy zakupach za 40CHF mogłam dostać ‘za darmo’ krem do rąk z masłem shea. Jako, że zakupy u nich robię i tak postanowiłam skorzystać. Konsternacja Pań w sklepie bezcenna.
Ok, zaczynamy.
Opakowanie.
(Przepraszam, że brak nienadużytego krem, ale pomysł o napisaniu o nim pojawił się po miesiącu regularnego stosowania- przy okazji możecie spojrzeć na wydajność :) ) 

Krem opakowany jest z zachowaniem klasycznego minimalizmu, który mnie akurat bardzo odpowiada. Dostajemy tubkę z jakiegoś tworzywa, które imituje metal (kiedyś przepadałam za metalowymi opakowaniami (The body shop np), ale kilka razy w takim opakowaniu na zagięciach zrobiła się dziurka i krem wypływał np do torebki, czego oczywiście nie lubiłam. Dodać mogę chyba, że w metalowych tubkach więcej kremu zostaje w załamaniach). Tworzywo z którego wykonano opakowanie bestsellerowego kremu L’occitane jest na tyle miękkie, że wyciskanie kosmetyku do końca (bez rozcinania i innych historii) nie powinno być zbyt trudne. Jedyna drobna wada opakowania to korek. Jest bardzo ładny i pasuje do opakowania, to na pewno, ale jest na tyle mały, że posmarowanymi dłońmi ciężko go zakręcić. Ja radzę sobie z tym w prosty sposób- odkręcam, wyciskam porcję na dłoń(grzbiet) i zakręcam a potem dopiero rozsmarowuję i masuję dłonie. 
Tak, po przemyśleniu stwierdzam, że za korek mogę odjąć jakieś 0,25punkta na 10 możliwych, bo w sumie poradzić można sobie bez szczególnych problemów a nie ma ryzyka, że krem znajdzie się w naszej torebce… 
Zawartość. 
W omówionym wyżej opakowaniu znajduje się, zgadnijcie co? Tak, brawo krem :). Krem jest biały o bardzo gęstej konsystencji (trochę jak maść). Jeśli chodzi o zapach to jest słodkawy, ale nie duszący i nie wiem do czego go porównać. Coś jak słodkie mleko? Zapach niemowlaka? Może zasypka (talk) perfumowany?
Dobra, obejrzałyśmy opakowanie, wycisnęłyśmy krem, powąchałyśmy to teraz ZAKRĘCAMY ;) tubkę i rozsmarowujemy. O dziwo jak na tak gęsty i treściwy specyfik rozsmarowanie kremu nie jest trudne. Wielki plus za brak tłustego filmu na dłoniach (ok, ok coś tam zostaje, ale nie ta tyle, żebym miała problem z popaluszony ekranem iPhona, iPada czy Kindla. Do tego warto wspomnieć, że krem wchłania się naprawdę szybko.
To co najważniejsze, czyli efekt. 
Za dość wysoką cenę (w Polsce ok. 30PLN za 30ml) spodziewałam się tego co krem daje, czyli nawilżenia, gładkich i miękkich dłoni, oraz delikatnego zapachu pielęgnacji na dłoniach. Tak jak piszę, to dla mnie norma, którą krem spełnia, ale prawdziwy, wielki plus dam mu za coś innego. Jak do tej pory efekty miękkiej i gładkiej skóry miałam do pierwszego mycia rąk, a tutaj efekt ten utrzymuje się dłużej. 

Podsumowując.
Nie mam jakiś wielkich problemów ze skórą na dłoniach (lubię je mieć idealnie gładkie i wypielęgnowane, oraz pachnące), dlatego dla mnie krem jest idealny również jako super bomba odżywcza.  Myślę, że po ten krem będę jeszcze sięgać, choć raczej późną jesienią, w zimie i może wczesną wiosną by zregenerować dłonie po moim zimowym zapominalstwie pielęgnacyjnym. Krem nieźle sprawdza się też po nurkowaniach z zimnej wodzie, ale na skrajnie zimnych dłoniach ciężej go rozsmarować. Na lato mam swoich faworytów (również z L’occitane, ale o nich w innym poście :) ) 

tu krem w naturalnym środowisku :)

Pozdrawiam A!.
PS. Co myślicie o jakimś mini-konkursie... ? 

czwartek, 1 maja 2014

L'occitane. Pierwsza część hitów kwietnia.

Dawno mnie nie było za co bardzo Was wszystkich przepraszam, ale sporo się działo. 

Zanim opowiem Wam o moich kosmetycznych hitach z tego miesiąca (myślę, że będę wrzucać kilka części tego wpisu) ostrzegę Was przed kupowaniem lakierów OPI. Dostałam przy okazji różnych imienin i innych tego typu dni 14 małych buteleczek (och, jakie szczęście, że małych!).

Wszystkie lakiery zgęstniały zupełnie (otworzyłam je koniec lutego/początek marca), nie da się ich dobrze, równomiernie rozprowadzić na płytce, często dopiero trzecie warstwa daje zadowalający efekt, pomalowane paznokcie błyskawicznie stają się matowe a po jednym dniu mam sporo odprysków (nigdy lakiery nie trzymały się u mnie dobrze, ale jeden dzień to naprawdę przesada!

Z plusów, doskonała pojemność i ładne kolory, ale to naprawdę mało jak za taką cenę…. 

Kolejne zakupowe rozczarowanie to Lusch….. Tyle się dobrego naczytałam, że uznałam, że musze ich wypróbować, szczególnie, że w Szwajcarii mam ich sklepów pod dostatkiem… 

Zdecydowałam się na kostki do masażu oraz pastę do zębów w tabletkach. zawiodłam się na obsłudze, która owszem, niby miła, ale nie informuje o promocjach (myślę, że jestem nieco rozpieszczona i gdyby taka obsługa była w Polsce byłabym szczęśliwa).

Pasa w tabletach- ja zdecydowałam się na DIRTY pastylki leżą czekając na lepsze jutro… Może w podróży faktycznie by się sprawdzały… Smak pastylek dla mnie jest naprawdę okropny, zupełnie nie czuję po umyciu zębów świeżości ani zapachu. Plus jest taki, że zęby są bardzo gładkie 

Jeśli chodzi o kostki do masażu to testowałam tę z nasionkami i tu plus za bardzo ładny zapach, ale minus za tłusty film, który zostawia, i brak obiecanego efektu odprężenia. 

Kolejne dwie kostki to te, które mają redukować skórkę pomarańczową. Zapach niezbyt przypadł mi do gustu, efekt zerowy. 

Teraz myślę o kupnie peelingu do ust, ale jestem zupełnie nieprzekonana… Raczej nie zdecyduję się na kolejne odwiedziny w Lusch’u.

Ok, ostrzeżenie mamy za sobą, to teraz pora na hity. 


W tym miesiącu kupowałam sporo, zatem zaczynamy :) 
Srece moje zdobyła w tym miesiącu firma L’occitane. 
Pierwszy zakup jaki u nich zrobiłam to kosmetyczna z produktatmi wiosennymi (ujęła mnie sama kosmetyczka, produktami zachwyciłam się później :) )
W mojej kosmetyczne wykonanej z jakiegoś wodoodpornego tworzywa znalazłam kilka miniatur: 
  1. Płyn do kąpieli o zapachu lawendy. Nie jestem szczególną fanką kąpieli, ani lawendy, ale dla tego płynu mogę zawsze robić wyjątek… Pachnie bardzo naturalnie i jakiś taki niezbyt męczący sposób, po kąpieli nie mam uczucia ściągniętej, przesuszonej skóry a u mnie to naprawdę spora ciekawostka. Piana jest dość obfita, ale bardzo krótko się utrzymuje. Nie uczuję konieczności użycia balsamu po kąpieli a to przy mojeje bardzo suchej skórze prawdziwy cud.
  2. Mydło o zapachu werbeny. Bardzo ładny zapach, dość długo utrzymuje się na dłoniach. Po aplikacji nie miałam suchych rąk a sama kostka cały czas utrzymywała dość ładny kształt. Papier w który była zapakowana mieszka w mojej szafie i sprawia, że ubrania dość ładnie pachną. Fajne mydełko, warto skorzystać wtedy kiedy jest w jakimś większym zestawie, bo jak na samo mydełko cena jest dość wysoka.
  3. Werbenowy żel pod prysznic. Zapach jak marzenie. Energetyzuje, powoduje, że poranny prysznic jest naprawdę przyjemny. Nie wysysza skóry, ale również nie nawilża zbyt mocno. Jest bardzo wydajny, choć polecam używać myjki, bo sam z siebie niezbyt mocno się pieni. 
  4. Piwoniowa woda toaletowa. Zapach dość ciężki mnie raczej kojarzy się z zapachem babci. Mam flakonik w torebce na wypadek gdybym zapomniała poprefumować się wychodząc z domu. 

Kolejny zakup L’occatinowy to mleczko do ciała z serii Mimoza i Akacja. Kupiłam je na promocji w Globusie za 9CHF (nie jest to wersja miniaturowa) i muszę powiedzieć, że bardzo żałuję iż skusiłam się tylko na jedno opakowanie. Zapach obłędny, spokojnie utrzymuje się na skórze cały dzień (często używam jako zastępstwo dla perfum). Mleczko jest lekkie, idealne na rano. Wchłania się błyskawicznie, tuż po aplikacji mogę się spokojnie ubierać (wspominałam, że NIENAWIDZĘ gdy kosmetyk zostawia tłusty film? ) 
Wydaje mi się, też, że mleczko do ciała zawiera jakieś drobinki, które lśnią w słońcu (taki mi się wydaje, zawsze jak przypominam sobie, żeby to sprawdzić jest już dawno po słońcu. 
Polecam wszystkim, jako dodatek do pielęngnacji, ale wydaje mi się, ze dla niezbyt suchych skór mleczko sprawdzi się jako jedyny kosmetyk nawilżający. 

Kolejne odkrycie to seria migdałowa o której więcej opowiem w kolejnej notatce, która pojawi się, mam nadzieję niebawem. 

Jeśli chodzi o zdjęcia- niestety nie tym razem, gdyż internet nie pozwoiłby mi och wrzucić. 
Przy okazji, powiedzcie mi dobre dusze, co sądzicie o L’occitane. Czy chcielibyście bym opisywała dokładniej składy produktów (dopiero raczkuję w świecie kosmetyków naturalnych czy może ekologicznych, a wydaje mi się że wszystkie informacje odnoście składów można znaleźć na stronie producenta) 

Wiosennie pozdrawiam!

czwartek, 6 marca 2014

iPhone

Mija jakiś czas jak pracuję, a dziś przyszły moje pierwsze duże zakupy na które zarbiłam :)

Do tej pory używałam iPhona 3G (odziedziczony po narzeczonym :)), a kilka dni temu zamówiłam nowego, ślicznego, zielonego iPhona5c :)

Pierwszy raz od nie pamiętam jak dawna mam nowiutki tefefon prościutko z pudełeczka.
Przed pracą wpadłam kupić jakieś ubranko nowemu iPhonikowi, kupiłam coś co było, ale nie zadowala mnie w pełni. Będę poszukiwała dalej, chyba, że ktoś poleci mi coś naprawdę fajnego.

Bardzo Was przepraszam, za tak długą nieobecność, ale tak rzadko ktoś tu wpada (nie wspomnę o komentarzach), że motywacja nieco mi spadła.
Postaram się to nadrobić, niedługo zrobię dłuższy test butelek bobble.



piątek, 21 lutego 2014

Miły dzień z pocztą.

Cześć,
dziś bardzo miły dzień. W sumie od wczoraj trwa bardzo miły dzień. Wczoraj byłam na pierwszym spotkaniu z dzieciaczkiem, którego będę zabierać z przedszkola. Chłopczyk okazał się niezwykle miły i grzeczny. Myślę, że odprowadzanie go do domu będzie przyjemnością.
Wcześniej przyszedł Pan listonosz i przyniósł mi zamówione karteczki indeksujące (uwielbiam wszystko zaznaczać (nienawidzę natomiast pisać po książkach).
Przedwczoraj natomiast odebrałam kilka prac domowych z Niemieckiego- dwie z nich praktycznie bezbłędne.
A dziś do rana dostałam,
1. Książkę do nauki Niemieckiego :) (czekałam na nią od 13.02, mimo, że zmówiłam na amazonie- jak do tej pory nigdy się z wysyłką nie spóźnili)
2. Krem do rąk (kompletny niewypał- bananowy, klei ręce i nieładnie pachnie)
3. Butelkę do wody z filtrem (bobble)

Bardzo cieszę się, że będę miała okazję popróbować magicznej butelki- wody piję mnóstwo, na zimie mam kubek termiczny z bodum (jedyny, jaki znam, który faktycznie NIGDY mi nie przeciekł) a na lato będę miała butelkę. Aby napełnić ją wodą potrzebuję tylko kranu :)

Zdjęcie moich zdobyczy wysyłkowych (moje miejsce praconauki :) )



PS. Krem o zapachu migdałowym pokochałam. Przyzwyczaiłam się od zapachu, i sięgam po niego kiedy tylko mogę. Towarzyszy mi wszędzie :) 

czwartek, 13 lutego 2014

Z przyjacielem farmera ja się nie zaprzyjaźnię....

Zbliżamy się do 250 odwiedzin, za które bardzo Wam dziękuję. 
Dziś, zostajemy w temacie dłoni i Burt’s Bees. Ostatnio pisałam, że migdałowy krem ma dziwny zapach. Ostatnio dorwałam się do maści do rąk ‘przyjaciel farmera’. Skład prezentuje się raczej przyjemnie, naturalnie. Bardzo liczyłam, na jakiś ciekawy zapach. Otworzyłam maść w pociągu i w przedziale zostałam sama… 
Ten specyfik po prostu śmierdzi. Połączenie lawendy, mentolu i jakiegoś lekarstwa. 
Kosmetyk jest bardzo treściwy- na początku miałam duży problem, żeby wydobyć go z metalowej puszki (plus za opakowanie, choć słoiczek z krową i tak jest moim faworytem), ale pod wpływem ciepła palców powoli pozwalał się nabrać. Puszka ma ciekawy design- widzimy na niej zaorśniętego farmera (ciekawa rekalama kosmetyku pielędnującego, ale mnie przekonuje).
Ok, udało się, wosk nieco się ogrzał, nos zawinięty w szalik, więc działam. Po zwartości preparatu nie ma śladu, ciepło dłoni rozpuściło go.
Zabieram się za wsmarowywania pamiętając, żeby przypadkiem nie wąchać. 
Dociera do mnie kolejna prawda. Maści wsmarować się NIE DA (teraz, przed chwilą udało mi się po raz pierwszy po dokładnym peelingu dłoni… )
Ogólnie mogę powiedzieć tyle. Maść działa. Dłonie są fajnie nawilżone, a właściwie natłuszczone, miękkie i gładkie. 
Ogólna ocena: nigdy więcej go nie kupię. Zapach odstrasza, krem się nie wchłania i mimo, ze działa dobrze, to koszta przewyższają nad zyskami.
Zdjęcie pokazuje jak maść się wchłania a właściwie nie wchłania. Otatnie zrobione 20min po aplikacji...


wtorek, 11 lutego 2014

Burt's bees- masło to czy krem ?

Dziś przychodzę do Was z recenzją produktu, z którą nie mogę sobie poradzić. 
Krem do rąk, czy raczej, powiedziałabym masło. 
Kupiłam je ze względy na opakowanie… Uwielbiam wszystko (poza kosmetykami na usta) co w słoiczkach, puszeczkach i pudełeczkach (najlepiej szklanych) (z tubek lubię te metalowe).
Tak więc weszłam do Migrosa zobaczyłam słoiczek, uroczą krowę, przeczytałam mleko i migdały (uwielbia- ostatnio kupiłam, żel pod prysznic z yves rochera o zapachu kalifornijskich migdałów- żeby chciał pachnieć podczas mycia tak jak w opakowaniu….) i kupiłam.
Otworzyłam już jadąc na zajęcia, ale przedtem zrobiłam dla Was kilka zdjęć. To dość ciekawe, że zawsze mam problem z pierwszym użyciem kosmetyku z pudełka w którym widać ślady użycia… Też tak macie, że nie chcecie naruszać całość i zostawiać paluchów :)? 
I tu zaczyna się problem.
  1. Zapach. Kostetyk pachnie dziwnie. Zapach na pewno jest bardzo ciężki i słodki. W opakowaniu naprawdę przyjemny, choć lekko duszący, na skórze przebijają nię nuty wosku co psuje nieco efekt. W zimie całkiem przyjemnie się używa, w lecie pewnie nie chciałabym tego wąchać. 
  2. Konsystencja. Bardzo zbita, zdecydowanie bardziej masło niż krem a co za tym idzie wchłanianie jest długotrwałe a na dłoniach zostaje film. 
  3. Efekt. Natłuszczenie utrzymuje się dość długo wraz z TYM zapachem…
  4. Opakowanie. Jak dla mnie ideał. Śliczny szklany słoik, z uroczą krową na zakrętce. Na pewno jak skończę kosmetyk opakowanie zostanie ze mną.
Podsumować jest mi bardzo trudno. Mam co do kosmetyku bardzo mieszane uczucia. Myślę, że wrócę do opinii o nim po dłuższej chwili stosowania. Póki co wszystkim, którzy myślą o zakupie radzę- powąchajcie przed, bo może się okazać, że zapach zwali Was z nóg… Zarówno na + jak i na -. 
Ja krem (masło!!!) zużyję teraz, w zimie, pewnie słoiczek będzie mi towarzyszył w torebce (mimo, że miał stać na biurku.) Nie wyobrażam sobie wysmarować się tym kosmetykiem a potem dotknąć się komputera, telefonu, kindla itd… 
Myślę, że kiedyś spróbuje nałożyć grrrubą warstwę, włożyć rękawiczki i tak zasnąć. 

I jak zawsze kilka zdjęć

 



A w temacie innym. Wróciłam z Niemieckiego :). Widzę, że naprawdę dużo nauki przede mną, ale jestem pełna dobrych myśli. W końcu kto jak nie my :) 

Co do sportów zimowych. Tym razem na desce szło mi znacznie gorzej, mimo, że chyba w końcu mam idealnie ustawione wiązania. Pewnie wybiorę się jeszcze raz czy dwa na cały dzień i na tym się skończy na ten rok a ja wrócę z nowym zapałem do nurkowania (moja przerwa trwa już ponad miesiąc a to naprawdę dużo jak na mnie) 
Właśnie pomyślałam o tym, że masło (krem?) o którym pisałam przyda się zarówno po nurkowaniach jak i po śnieżnym szaleństwie :) 

A teraz wracam do nauki i powoli kieruje się do łóżka. Juro jadę przywitać nowych studentów Erasmusa. Z tego co widzę przylatują dwie osoby z Polski. Bardzo się cieszę, to pół roku bez żadnego Polskiego studenta czy choćby znajomego na uniwerku było trudne. 

sobota, 8 lutego 2014

Potestowo

Jutro ruszam na deskę (drugi raz w tym roku :)) Tym razem muszę pamiętać o zabezpieczeniu się czekoladą, która jak wiemy nie łagodzi bólu zakwasów, ale każdy pretekst jest dobry :)
W poniedziałek natomiast ruszam z intensywnym kursem języka niemieckiego a w czerwcu podchodzę do egzaminu B1 (a mam cichą nadzieję, że uda się z B2 :))
Tak więc trzymajcie za mnie kciuki a ja ruszam do boju! 

piątek, 7 lutego 2014

Tangle teezer- hit ?

Hej wszystkim czytającym :)
Sporo się dzieje, więc na pisanie mam jakby mniej czasu. Dziś przyszłą do mnie informacja, że właśnie wysyłają do mnie moją śliczną, czarną szczotkę tangle teezer. Mam delikatne, blond włosy (od świąt nie mogę powiedzieć, że są bardzo długie :)) i zawsze miałam problem z rozczesywaniem ich. Przeczytałam całe dziesiątki niesamowicie pozytywnych opinii o tej szczotce i postanowiłam sama wypróbować. Mam nadzieję, że niedługo do mnie przyjdzie :)
Producent pisze o niej tak:

"Rewolucja w pielęgnacji włosów

Takiej szczotki jeszcze nie było! Dzięki zastosowaniu innowacyjnego kształtu ząbków ze specjalnego elastycznego tworzywa, szczotka działa niewiarygodnie delikatnie i skutecznie.
Szczotka Tangle Teezer dostosowuje się do włosów, nie ciągnie splątanych kosmyków, czesze delikatnie i cicho zapewniając gładkie i lśniące włosy w mgnieniu oka. Codzienne szczotkowanie włosów szczotką Tangle Teezer wpływa na zwiększenie ich połysku!"
Mam nadzieję, że niedługo do mnie przyjdzie i sama będę mogła ocenić jej rewolucyjność.
A teraz powoli uciekam- rowerek stacjonarny i Niemiecki- dziś idę na test pozycjonujący moje umiejętność. Zobaczymy gdzie trafię...  Trzymajcie za mnie kciuki!

Aha, dla osób mieszkających w Szwajcarii. Widzieliście może te komputery w Migrosie za ok. 300CHF? 
Może mi ktoś coś o nich napisać ? 

wtorek, 4 lutego 2014

Szybki wpis przed kolacją

Dziś tylko na szybciutko. Kupiłam dziś oliwkę do ciała, włosów i twarzy :). Mam nadzieję, że się sprawdzi. Planuje używać go po siłowni, kiedy chcę minimalizować wielkość kosmetyczki...
Producent zapewnia, że oliwka nawilża, nabłyszcza i w ogóle cud i miód. Moja oliwka pachnie orzechem brazylijskim a z tego co czytałam to w Polsce TBS ma na nie promocje.

A teraz powoli uciekam. Dzi planujemy grę planszową w Catana i pyszne sushi :)

Jutro są moje imieniny i dziś odebrałam paczuszkę z prezentem- mini lakiery O.P.I take ten. Niedługo będę mogła coś o nich powiedzieć. Póki co tylko tyle, że pędzelek jest baaardzo szeroki- ogólnie to jest plus, chyba, że przychodzi nam pomalować najmniejszy paznokieć... Wtedy łatwo nie jest. 

niedziela, 2 lutego 2014

Pośnieżny post

Przeżyłam, wróciłam :). Przepraszam, że wczoraj nie napisałam nic, ale wróciłam dobrze po 20 i Pawel czekał już z pysznym, ciepłym founde... A po founde tylko kocyk i kanapa....
Właśnie przypominam sobie o przyjemności z jazdy i o tym, że podczas ćwiczeń nie powinnam zaniedbywać rąk. Było bosko. Na początku miałam nieco problemów z przypomnieniem sobie co i jak, ale potem poszło :). W sumie na stoku byłam 6 czy 7 godzin, zrobiłam 5 zjazdów. Tego ile razy leżałam nie liczę (poza tym razem kiedy pokazały mi się gwiazdy i straciłam kawałek zęba po pięknym fikołku. 
Względnie zaczynają wychodzić mi skręty, przestaje panikować w zakresie prędkości i potrafię puścić się z deską w dół stoku. 
Musze powiedzieć, że po mniej więcej 5 godzinach ból stup w butach zaczynał być dużym dyskomfortem. Upadki nie były jakieś bardzo bolesne, więc przy ostatnim zjeździe czułam tylko stopy oraz lekkie ogóle poobijanie. W połowie zjazdu zrobiłam fikołka i dość mocno uderzyłam ramieniem i twarzą oraz tyłkiem. Teraz mam pięknego sińca na policzku, tam gdzie wgniotły mi się gogle. Dziś, niedługo sauna i basen. Zakwasy rano w normie, tylko ramiona i tyły mocno dają się we znaki nie na tyle jednak bym zrezygnowała z rowerka. 
Na stok klasycznie użyłam kremu jak bazy na na to nałożyłam lekką warstwę kremu BB Clinique. Twarz przeżyła bez większych problemów. Zawsze sporo problemów miałąm z ustami, ale nie tym razem. Zastosowałam masło do ust z The Body Shop o zapachu jagodowym. Musze powiedzieć, że nieziemsko pachnie i tam samo smakuje. Jest słodkie i nie lepi ust. Utrzymuje się wiele godzin mimo, że moje usta kontaktowały się ze śniegiem masło jakby nadal działało. Myślę, że więcej o nim napiszę przy okazji opinii o serii jagodowej, której dzielnie używam. 
Kolejnym bohaterem kosmetycznym stał się chłodzący balsam do stóp (miętowy). Nie wiem co bym bez niego zrobiła. Tuż po powrocie do domu wysmarowałam nim stopy oraz łydki… Ulga natychmiastowa, wchałanianie idelanie szybkie, efekt chłodzący naprawdę konkretny, ale mimo wszystko bardzo przyjemny. Myślę, że to będzie mój must have na lato i po deskce, bo planuje kolejne wypady. Poniżej kilka zdjęć z deski, i kosmetyków :) 
Tak wyglądał dzień na desce... Z wzlotami (dosłownymi ;)) i upadkami...

Masło jagodowe do ust, które sprawiło, że śnieg i mróz nie były mi straszne.

I na koniec bohater moich obolałych stóp :) 

Nadal bardzo po cichu liczę, że ktoś się tutaj odezwie, lecz nawet jeśli nie pisać i tak będę… No chyba, że ktoś napisze mi, że powinnam przestać :) 

piątek, 31 stycznia 2014

Snowboard. Jeszcze chwila...

Trzymajcie jutro za mnie kciuki :) Po dwóch latach przerwy wybieram się na deskę. Jestem podekscytowana i lekko przestraszona. Ostatni raz (gdy pierwszy raz stanęłam na desce) skończyło się złamaniem nogi… Teraz wydaje mi się, że jestem nieźle przygotowana- codzienny rowerek, brzuszki, trochę ćwiczeń. Zobaczymy jak będzie. 
Kiedy dwa lata temu dostałam deskę uznałam to za głupotę. Nie lubię zimy to po pierwsze a po drugie, nie rozumiałam jak można czerpać przyjemność gdy ma się nogi przyczepione do jednej deski a kilkadziesiąt centymetrów niżej na upadek czeka zimny, mokry śnieg. Po kilku lekcjach na Szczęśliwicach już wiedziałam, że można. Potem złamałam nogę a gdy tylko mogłam (czyli po około miesiącu przerwy) pojechałam spróbować swoich sil we Francji. W kolejnym roku sprawy prywatne poukładały się  tak, ze na dece nie byłam ani razu, ale teraz okoliczności okazały się sprzyjające i jadę, chociaż na jeden dzień :) 
Tutaj chciałam nadmienić że dobre ciuchy to podstawa. Pierwszy raz miałam na sobie spodnie z makro i kurtkę z tegoż samego sklepu i po kilku upadkach byłam zupełnie mokra. Potem zaopatrzyłam się w spodnie NITRO (giełda narciarska rządzi- kosztowały 40zł więcej niż te z makro) oraz kurtkę (jak fajnie, że mieszczę się w dziecięce rozmiary) i po 5ciu godzinach na stoku nadal byłam sucha. Na zdjęciu mam nasobie kurtkę roxy (hip hip- hurra wyprzedarze i spodnie dziecięce firmy na P.... - w tym zestawie również pozostawałam sucha) 
Absolutnie nie jestem specjalistką, ale pamiętać należy o kasku.... To naprawdę ważne. Kask ma być WYGODNY. Na początku szukałam czegoś co będzie ładnie dobrane kolorystycznie aż zmierzyłam kask R.E.D. Fioletowy. Nie pasuje do niczego ale jest jak na miarę odlewany! ) 
Macie jakieś rady i wskazówki dla początkujących ?


Tak było dwa lata temu we Francji w Les Ores 

Przy okazji jeśli będę jutro w stenie pisać po całym dniu planuje wrzucić testy czegoś do ust.... Może masło jagodowe do ust z TBS? 

czwartek, 30 stycznia 2014

Zimowo-świątecznie. The body shop.

Zimowo-świątecznie. The body shop. 

Dziś krótko o kosmetykach z linii świątecznej TBS.
Przed świętami kupiłam daw błyszczyki, po świętach natomiast krem do rąk i żel (krem?, ale o tym później) pod prysznic.
Na początku o pomadkach. Obie są takie same, różnią się tylko zapachem. Jedna jest waniliowa, druga żurawinowa. Obie pomadki są delikatne, praktycznie nie barwią ust, za to je nawilżają. Efekt makijażowy jest bardzo subtelny co w pełni mi odpowiada stosuje je głównie po nurkowaniach, gdy cała twarz jest zaczerwieniona z zimna i umalowane usta niezbyt by pasowały. Tu idealnie sprawdza się wanilia, która lekko nabłyszcza usta. Pomadka żurawinowa leciusieńko je barwi co o nurkowaniu daje efekt kuriozalny :).
Nie lubię pomadek które aplikuje się palcem, bo wydaje mi się to mało higieniczne a do tego nigdy nie wiem co zrobić z resztką balsamu… Ostatnio wcieram w skórki, ale i tak to rozwiązanie mi nie odpowiada. 
Kolejny zakup, już poświąteczny to żel pod prysznic o zapachu wanilii. Minus jest taki, że jak na żel zupełnie się nie pieni. Aplikowanie ręką odpada zupełnie, jeśli jednak zastosuję myjkę problem znika. Zapach mnie zniewala i rozpieszcza zmysły. Wieczorem aż nie chcę mi się wychodzić z pod prysznica, choć zawsze wydawało mi się, że zapachu wanilii nie lubię… 
Skóra miała być rozjaśniona, tego efektu zupełnie nie dostrzegam, ale może dlatego, że nie aplikuję preparatu regularnie… Po prysznicu skóra jest nawilżona, właściwie nie wymagałaby balsamowania czy masłowania, ale nie potrafię odmówić sobie tej przyjemności. Zapach żelu (kremu :)) utrzymuje się dosć długo, ale jest bardzo delikatny i zupełnie się nie gryzie. 
Wydaje mi się, że lepiej mozna było przemyśleć opakowanie… Butelka jest dość twarda i myślę, że z czasem zacznę mieć problem z wyciśnięciem kosmetyku.
Świąteczna linia kosmetyków prezentuje się tak: 


Jeśli chodzi o zakup kremu do rąk to był to impuls i niezbyt przemyślana decyzja. Krem jest imbirowy (nie przepadam za tym zapachem, ale muszę przyznać, że tu nie jest drażniący).Krem stoi na stanowisku przy zlewie i aplikuje go sobie po każdym zmywaniu. Sprawdza się doskonale. Widzę znaczącą poprawę nawilżenia skóry. Szkoda, że krem tak wolno się wchłania. Ogromny plus dla producenta za opakowanie. Uwielbiam te z pompką! Jedno naciśnięcie aplikuje jak na mój gust nieco zbyt dużo kosmetyku, ale ja niecierpię mieć uczucia czegoś na dłoniach oraz nie mam cierpliwości do wmasowywania kremu, wiec możliwe, że po prostu to moja wina :). 
Po aplikacji ręce są gładkie, tak jakby w życiu naczyń nie zmywały. Skóra jes miękka i jakby nieco jaśniejsza. Gdybym miała kupować jeszcze raz na pewno dokłądniej sprawdziłabym zapach (miała być wanilia…), ale zdecydowałabym się z zakup drugi raz, szczególnie, że krem jest naprawdę wydajny. 
Na zdjęciach kolejne kroki procesu wchłaniania się kremu, bez jakiegokolwiek masażu. 


P.S. testuję już linię jagodowych kosmetyków, ale aby Wam o nich napisać muszę ich trochę poużywać. Teraz mogę powiedzieć tylko tyle, że niesamowicie pachną! 


2in1... Acai Duo Body Butter.


Dziś opinia o podwójnym masełku do ciała. 
Opakowanie niczym nie dziwi za wyjątkiem tego, że w tej wersji zawartość zabezpieczona jest srebrną folią (szkoda, że wszystkie produkty nie są w ten sposób zabezpieczane- masło z serii jagodowej trafiłam wypaluchowane).
Po otwarciu widzimy dwie przegródki. Jedna z lekkim masłem (dla mnie to bardziej balsam) dla skóry normalnej. Druga część to klasyczne zbite masło do skóry suchej. Ja wybrałam masło o zapachu lekkich kwiatów z ekstraktami z jagód acai i ten zapach bardzo mi odpowiada, choć żałuję, że nie ma większego wyboru. Zapach nie jest ciężki, na skórze nie utrzymuje się zbyt długo (za co plus, bo nie gryzie się z perfumami). 
Wada którą widzę to nierównomierne zużywanie się, choć myślałam, że będzie z tym znacznie gorzej. Masła do skóry suchej używam na kolana, łokcie, łydki oraz pięty i szyje. 
Skóra jest nawilżona lub natłuszczona, ale nie mam uczucia filmu. Masełek używam zazwyczaj tylko na noc, tego mogę używać również po porannym prysznicu. Wchłania się błyskawicznie i nie zostawia śladów na ubraniach. Efekt nie utrzymuje się bardzo długo, ale możliwe, że spowodowanie jest to moim dość oszczędnym aplikowaniem specyfiku.
Czy polecam? Myślę, że jest to opcja idealna dla osób i skórze mieszanej, albo jako opcja wyjazdowa na wakacje. Balsam na rano masło na noc. Używam około miesiąca, czy kupię ponownie? Nie wiem. Na wyjazdy na pewno będzie to mój must have, ale w warunkach domowych wolę masło i balsam oddzielnie (nie ogranicza mnie miejsce a wieczorem wolę odżywić całe ciało czymś bogatszym. 
Krótko na zdjęciach. Górne zdjęcie- opakowanie, masło po aplikacji, dolne zdjęcie, otwarte opakowanie i 'lekkie masło' po aplikacji. 








poniedziałek, 27 stycznia 2014

Zatroszczmy się o skórki i paznokcie. OPI.

Dziś przyszła pora na coś do paznokci :) 
Od jakiegoś czasu używałam regenerum, ale nie bardzo widziałam efekty. Jako, że w Szwajcarii manicure jest drogi a ja nie bardzo mam ochotę wydawać co miesiąc x CHF o paznokcie i dłonie staram się dbać sama. Paznokcie mam raczej słabe, kruche i łamliwe. Nigdy nie udaje mi się ich zapuścić. Możliwe, że znaczenie ma nurkowanie i targanie sprzętu oraz ubieranie się w suchy skafander… 
Idąc po lubego mojego do pracy (uwielbiam spacerować- wszystkie dystanse poniżej 5km zawsze robię na piechotę, te około 10km jeśli mam czas) natknęłam się na wyprzedaż w aptece (drogerii?) na Schaffhauserstrasse 123 i tak pośród skarpetek, pilniczków itd znalazłam olejek do skórek w długopisie firmy OPI. Cena nie była zbyt wysoka (2,5CHF), więc zaopatrzyłam się w malutki zapasik. Kosmetyk dostępny jest w wielu opcjach zapachowych
Na opakowaniu napisane jest, żeby stosować kilka kropel na skórki i paznokcie a potem wmasować i powtarzać ten zabieg 3-4 razy w tygodniu. 
Ja nie masuje, tylko ‘maluje’ paznokcie kilka razy dziennie. Wydajność nie jest  powalająca, ale jak na kosmetyk za 2,5CHF dobrej firmy nie spodziewałabym się niczego lepszego a i tak jest naprawdę super.
Pierwsze zdjęcie od góry to aplikator- naprawdę wygodny, miękki pędzelek. Po przekręceniu tubki wypływa tyle kosmetyku ile trzeba. 
Fotka z prawej przedstawia opakowanie- naprawdę długopisowe- oliwkę można wrzucić do piórnika :) 
Fotka w środku to mój zapasik na kilka tygodni 
Na dole po lewej paznokieć po aplikacji a po prawej, dla porównania przed. 
Szkoda, że piękny połysk nie zostaje na stałe…. 

To nad czym się zastanawiam to czy produkt jest orginalny- nigdzie nie znalazłam żeby OPI produkowało tego typu odżywkę... Widziałyście kiedyś coś takiego? 

Preparat stosuję od tygodnia, aplikuję kilka razy dziennie. Mam wrażenie, że skórki są mniej widoczne a paznokcie jakby nieco twardsze i mniej łamliwe. Napiszę za jakiś czas czy wrażenie było tylko wrażeniem czy też faktycznym skutkiem a prawdziwy test zacznie się jak znów intensywnie ponurkuję :) 



niedziela, 26 stycznia 2014

Book Rage. Czytasz za ile chcesz.

Było o kosmetykach (coś dla ciała :)) to teraz coś dla ducha. Krótko, bo myślę, że każdy oceni sam jak fajna jest akcja o której piszę: http://bookrage.org
Właśnie kończę pakiet Zajdla. Czemu ludzie nie doceniają fantastyki ?! Wynika to z braku zrozumienia czy niechęci do przeskoczenia ze świata realnego do tego co może zostać pokazane z innej perspektywy...?
Sama kiedyś nie uznawałam SF jako kategorii literackiej, ale to się zmieniło i teraz nie wyobrażam sobie świata bez tej literatury...  

The body shop. Truskawkowo mi.

Właśnie się skończyły, ale dłuższy czas obowiązywały całkiem fajne promocje w moim ulubionym sklepie kosmetycznym. Mówię o kosmetyckach The body shop. (Teraz weszła linia jagodowa, mam balsam, masło i peeling, ale ich testy dopiero jak poużywam. Na ten moment mogę powiedzieć, że pachną niewiarygodnie!)
Ze względu na fakt, że o skórę dbałam raczej mniej niż więcej ciało postanowiło mi się odpłacić skrajnie przesuszoną skórą. Postanowiłam powalczyć. Zaczęło się od wizyty w TBS przy Zurich HB i kupnie jednego małego masełka do ciała- truskawkowego (a kto powiedział, że w zimnie nie może być słodko i owocowo?). Małe masełko to znaczy 50ml. Przyznaje, że planowałam zużywać je tylko do rąk po nurkowaniach, ale jak to z planami bywa one sobie a ja sobie.
Masełko zapakowane jest w estetyczne pudełeczko. Do tej pory odstraszała mnie nazwa masełko... Zakładałam, że to coś tłustego mi raczej niezbyt szybko się wchłaniającego a tu niespodzianka. Po kilku minutach od aplikacji nie ma śladu (poza zapachem, który utrzymuje się na skórze dość długo- czasami nawet przeszkadza, bo gryzie się z perfumami :) ). Trzy zdjęcia na dole zostały zrobione w odstępach dwuminutowych.

Masło jest bardzo wydaje. Kupiłam je przed świętami i używałam kilkanaście razy a wciąż jeszcze jest. Moja skóra jest baaaardzo sucha więc ogólnie kosmetyku nie żałuję.
Konsystencja kosmetyku jest maślana :) Prawdziwe masło wyjęte z lodówki. Mam nadzieję, że widać to na zdjęciu drugim na górze.
Czy warto kupić? Na pewno warto kupić małą wersję i sprawdzić kilka wariantów zapachowych. Truskawka pachnie ładnie, ale mnie nie skusiła do zakupu dużej wersji (choć może to kwestia tego, że współspacz nie bardzo lubi zapach truskawek.) Działanie jest doskonałe i co ważne nie zostawia na skórze tego paskudnego filmu.
Wyprzedzając pytania. Nie odnoszę się do ceny- jak na warunki szwajcarskie kosmetyki nie są skrajnie drogie a w trakcie wyprzedaży i w Polsce ceny robią się nieco bardziej przystępne.
Nie wiem co będzie recenzowane kolejne, bo ilość zakupów w TBS samą mnie przeraziła :). Myślę, że kolejne recenzję będę umieszczać grupowo tak jak kosmetyki kupowałam.
Macie jakieś doświadczenia z TBS ?
Pozdrawiam wszystkich ciepło i lecę na siłownię (mimo, że przy 175cm ważę 57kg, wciąż uważam, że to za dużo i uparcie walczę :) )

Dzień dobry wszystkim (jeśli ktoś w ogóle przeczyta)

Dzień dobry wszystkim!
krążąc po sieci postanowiłam w końcu nie być tylko bierną czytelniczką, ale zacząć również pisać.
Zacznijmy od kilku zdań o sobie. Myślę, że zaczynanie od imienia byłoby nudne więc powiedzmy tak. Jestem studentką, zaczyna się drugi semestr mojej-wielkiej-sznasy, czyli stypendium Erasmusa w Szwajcarii.
Bloga postanowiłam zacząć pisać, bo czasu mam sporo, chęci też a przede wszystkim chętnie podzielę się z Wami moimi odkryciami kosmetycznymi (staram się kupować kosmetyki dobrych firm po maksymalnie obniżonych cenach). Dopiero kilka miesięcy temu skończyło mi się skrajnie uczulenie na wszystko i mogłam zacząć stosować wszystkie bajecznie pachnące kosmetyki :)